czwartek, 26 grudnia 2013

Biel - część 5.

     Co prawda, wykopałam już wcześniej dość głęboki dół, ale im głębszy, tym lepszy. Tak więc, kopiemy już z Radkiem dobrą godzinę. Rów ma już półtora metra. Mówię, że już wystarczy, ale mój kochany mądrala twierdzi, że: "Im głębszy, tym lepszy". Właściwie, to COKOLWIEK bym powiedziała, on zawsze odpowiada "Im głębszy, tym lepszy". Nie mam bladego pojęcia, czy chce mnie tym zirytować, czy też najzwyczajniej w świecie mnie nie słucha i ma gdzieś, co ja mówię.
     A im bardziej przekonana jestem, że chodzi o tę drugą możliwość, mój nastrój upodabnia się do tego wspomnianego w opcji numer 1. Ciężko jest mi opanować irytację, ale w końcu się hamuję.
     Rzucam łopatę na ziemię. Radek, słysząc jak upada z łoskotem, przestaje kopać i patrzy na mnie pytającym wzrokiem. W ten oto sposób zostaję ponownie wytrącona z równowagi. Odezwać się - nie odezwie, ale jak przestałam kopać, to się przejmuje, że robota zwalona na niego!
     Stwierdzam, że jestem głupia i niewdzięczna, słysząc jego zatroskany głos:
     - Zmęczona jesteś? Może odpocznij, bo trochę tu jeszcze zostało... - Radek zagląda do dołu. - W nocy jest dużo chłodniej niż w dzień. Może pójdziesz do domu i napijesz się czegoś ciepłego?
     - Chodź ze mną, zaparzę herbatę. - Patrzy na mnie tak zdziwiony, aż chce mi się śmiać. I faktycznie, wybucham śmiechem. - Chyba nie myślisz, że ja sobie pójdę, a ty będziesz harował za mnie?
     Radek się uśmiecha (co za niebywałe zjawisko! - nie widziałam go od zakończenia roku szkolnego), rzuca swoją łopatę obok mojej i biegnie za mną do domu.

     Woda już się zagotowała i właśnie parzę herbatę. Torebka musi leżeć we wrzątku dokładnie sześćdziesiąt dwie sekundy, następnie trzeba wsypać do kubka pół łyżeczki cukru, odczekać trzynaście sekund i zamieszać trzydzieści siedem razy. Matka chyba by się przewróciła w grobie, gdybym wykonała jakąś czynność nie w tej kolejności lub gdybym pomyliła liczby! Radek gapi się na mnie z krzesła, jakbym odprawiała jakiś mroczny rytuał.
     - Co? - pytam się go, a on patrzy na mnie, potem na nasze kubki z herbatą. - Ach, o to ci chodzi! - Dla mnie te wszystkie procedury są zupełnie naturalne. Dopiero widząc wyraz twarzy Radka zdaję sobie sprawę jak to komicznie musi wyglądać (zwłaszcza, że sekundy liczę na głos, żeby się nie pomylić).
     Herbata wypita, ale wciąż siedzimy z ciepłymi kubkami w dłoniach. Patrzymy na siebie. Często to robimy po prostu z nudów.
     - Przecież to nie ma znaczenia, ile razy zamieszam herbatę albo czy to zrobię łyżeczką srebrną czy metalową... - mówi do mnie z wyrzutem i takim zawodem w głosie, jakby jego świat runął. Powstrzymuję śmiech.
     - Mama by się dała zabić za złotą łyżeczkę do herbaty. - Mija chwila zanim pojmuję własną aluzję i zaczynam się śmiać.
     - Kurde, ty jesteś z jakiejś czarnoksięskiej rodziny! Może jeszcze mi powiesz, że latasz na miotle i składasz ludzi w ofierze?
     - Nie umiem latać debilu, ale to drugie stanowczo tak.
     Obydwoje wybuchamy śmiechem. Radek przestaje wcześniej ode mnie, wstaje od stołu i podchodzi do okna. Jego twarz odbija się w szybie i widzę, że patrzy na zwłoki dwóch obcych mężczyzn leżących między domem, a lasem. Ja też wstaję. Wychodzę z pokoju pod pretekstem potrzeby skorzystania z łazienki. Chowam się obok wejścia do kuchni. Radek wzdycha i podchodzi do stołu tak, że mnie nie zauważa. Odsuwa sobie krzesło i chce usiąść. Podchodzę szybko i odsuwam mu krzesło. KABUM! I leży Radeczek zszokowany i bezradny na podłodze.
     Duszę się ze śmiechu. Nie... Nie mogę. Zaraz mi chyba przepona pęknie! Padam na ziemię obok niego (po drodze słyszę "Ty małpo!") i obydwoje tarzamy się ze śmiechu po (na szczęście, już czystej) podłodze.

     Siedzę na kolanach Radkowi, całujemy się. Po prostu płonę. Cała płonę. Rzucam go na kanapę i...

     Boże słodki! Jakim cudem coś takiego mi się przyśniło?! Pffff... Idę na odwyk. Mamusina herbata zawsze miała jakieś skutki uboczne. Rany, co za koszamr... ze niby ja i Ra... Nie, nie...
     Zaraz, skąd się wzięłam w swoim pokoju? Pamiętam tylko, że potem poszliśmy dalej kopać ten prowizoryczny grób... Schodzę na dół po schodach. Zapach zgnilizny już prawie całkiem się ulotnił, ale wciąż zajeżdża trupem. Zapalam lampę w przedpokoju. Snop jej światła oświetla częściowo salon. Coś się tam rusza. Podskakuję lekko z zaskoczenia i strachu. Pfffff... Nie. To Radek śpi na kanapie. TEJ kanapie. Jezu, muszę wyprzeć ten sen z podświadomości.

************

Wszyscy razem hip, hip, hurra! dla mnie! W końcu napisałam 5. część Bieli - tak długo i (mam nadzieję) cierpliwie wyczekiwaną. Jak możecie zauważyć, do naszej historii doszedł nowy wątek. Lecz tylko ja wiem, czy ten wątki przetrwa, czy przepadnie. Jeden mówi "coś się święci", ja mówię "żebyś się nie zdziwił" :D.
Jestem bardzo zadowolona z tej serii. Jakby tak spojrzeć na nią nie pod kątem "opowiadania na bloga", to mógłby być ciekawy materiał na książkę, nie sądzicie?

Kachna

   
   

Pewnej nocy, w pewnym mieście...

     Pies przechadza się spokojnie ciemną, mokrą uliczką. Z daleka przed nim majaczy mrugająca uliczna lampa. Zwierzę węszy przy budynkach i śmietnikach - przez cały dzień czarne psisko włóczy się wygłodniałe po mieście. Wyczuwa coś i wchodzi w wąską, prostopadłą do uliczki, ciasną szczelinę między domami.


                                         
     Kobieta bardzo późno wraca dziś z pracy. Wzięła nadgodziny, bo jej konto bankowe i portfel stają się coraz bardziej puste z miesiąca na miesiąc, podczas czynsz z miesiąca na miesiąc rośnie. Cóż... Takie czasy.
     Jej dom jest tuż za rogiem - musi tylko przejść przez ciemną uliczkę. Nienawidzi tędy chodzić po zmroku, no ale co niby ma zrobić? Skręca za latarnią i wchodzi w mroczną alejkę. Przed sobą widzi czarnego, wychudzonego psa. "Pożal się, drogi Boże", pomyślała przechodząc obok znikającego w szczelinie kundla.
     Do domu ma jeszcze tylko parę kroków, gdy nagle słyszy rozrywające serce skamlenie, a potem głuchy łoskot.
     Kobieta kłóci się ze sobą. Zobaczyć co mu się stało, czy lepiej zostawić tę uliczkę za sobą? Biedne psisko... Biedna ja w nieoświetlonej, niebezpiecznej uliczce!
     Wchodzi do mieszkania i zamyka się w nim na wszystkie spusty.

     Pies przechadza się spokojnie ciemną, mokrą uliczką. Z daleka przed nim majaczy mrugająca uliczna lampa. Zwierzę węszy przy budynkach i śmietnikach - przez cały dzień bure psisko włóczy się wygłodniałe po mieście. Wyczuwa coś i wchodzi w wąską, prostopadłą do uliczki, ciasną szczelinę między domami.

     "Jeżeli nie dostanę podwyżki i będę musiała codziennie tędy chodzić, to chyba szlag najjaśniejszy trafi moją psychikę! To dopiero drugi dzień, a mnie już dopada szaleństwo!". Kobieta ponownie skręca w uliczkę, gorączkowo szukając w torebce kluchy do mieszkania. Zatrzymuje się, żeby się nie przewrócić idąc z głową w torebce. Słyszy kroki, więc szybko podnosi wzrok i omiata nim wszystko wokół siebie. Widzi psa. Czy to ten sam co wczoraj? Nic mu nie jest? Nie. To nie on. Ten jest jaśniejszy. Bury, nie czarny.
     Kobieta zanjduje klucze, przechodząc obok znikającego w szczelinie kundla.
     Do domu ma jeszcze tylko parę kroków, gdy nagle słyszy rozrywające serce skamlenie, a potem głuchy łoskot. Tym razem bez wahania kieruje się do miejsca, w którym zniknęło psisko. Wchodzi zza rogu w wąską szczelinę, skąd dobiegło wcześniej wycie zwierzęcia... I serce podskakuje jej do gardła z przerażenia. Widzi...

Ciąg dalszy nastąpi...
   

środa, 4 grudnia 2013

Bo z dziewczynami nigdy nie wie, oj, nie wie się...

     - Jesteś trup! Trup! Trup! Jesteś trup! Trup! Trup! - Rechotała raz po raz wiedźma, skacząc wokół swojej ofiary.
     Dziewczyna leżała na ziemi. Przerażona, ze spętanymi rękami i nogami w kostkach. Była już tak wyczerpana płakaniem i daremnymi próbami wołania o pomoc, że nic się nie odzywała. Tylko od czasu do czasu z oka spływała jej niema łezka.
     - Trup, trup, trup, trup... - Nuciła stara kobieta. Krążyła wokół dziewczyny, uważnie jej się przyglądając. Jej bose, pokaleczone i stwardniałe stopy aż szurały po betonie opuszczonego budynku.
     Podeszła do sponiewieranej dziewczyny i pochyliła się nad nią, wkładając jej do oczu swoje siwo-czarne kłaki. Wysyczała jej do ucha: "Trup...", po czym zarechotała obrzydliwie, pokazując żółte, popsute zęby (jeśli to, co miała w gębie można nazwać zębami).
     Dziewczyna nagle usłyszała głośny chrzęst i zawyła, kiedy poczuła rozrywający ból w nogach - wiedźma uderzyła ją żelaznym prętem, łamiąc kości (skądkolwiek ten pręt wytrzasnęła). Ofiara czarownicy - ta biedna, młoda dziewczyna - skuliła się i nieświadomie sprawiła sobie jeszcze więcej cierpienia, bo okruchy cementu i skał na podłodze zaczęły jej się wbijać w i tak podrażnioną skórę.
     Zapłakała cicho, a wiedźma patrzyła na jej łzy z wielką fascynacją i... żądzą. Jakby widok wody spływającej po policzkach dziewczyny był najbardziej niesamowity na świecie. Czarownica zamknęła oczy i zaczęła wdychać zapach świeżej krwi.
     Dziewczyna usiłowała sięgnąć po stalowy pręt i, w chwili kiedy miała go dosięgnąć, usłyszała za plecami:
     - Trup... - po całym ciele dziewczyny przeszły ciarki. - Tyle z ciebie zostanie, jeżeli jeszcze raz spróbujesz chociaż tego dotknąć. - Chrypiący głos wiedźmy był przesycony jadem.
     Stara czarownica pochyliła głowę nad dziewczyną jeszcze bardziej - tak, że stykały się policzkami - i zlizała z jej policzka jedną łzę, a potem drugą. I tak dalej. Dziewczyna leżała przerażona, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu.
     Wiedźma miała zamknięte oczy i nadal rozkoszowała się smakiem ludzkiego cierpienia, który czerpała z łez swojej ofiary, więc dziewczyna oprzytomniała i wykorzystała daną przez los szansę. Wyciągnęła ramię przed siebie do metalowej pałki. Nadal była na niej krew. Znajdowała się dość daleko i dziewczynie udało się ją jedynie musnąć palcem.
     Nagle zobaczyła, że pręt zniknął. Za to zauważyła przed sobą wielki nogi. Uniosła głowę i ujrzała postać wiedźmy ze stalowym prętem w ręku.
     - Mówiłam ci. - Suchy głos starej kobiety. Uśmiechnęła się i uniosła pręt nad głowę, szykując się do ostatecznego uderzenia. - Trup.

****************************************************

Czasami aż ciężko mi uwierzyć, że na świecie SĄ tacy popaprani ludzie. Bardziej popaprani ode mnie. Dużo bardziej. A jednak. Najgorsze jest to, że nic nie możemy na to poradzić, bo psychopaci wciąż przychodzą na świat i ukrywają swoje prawdziwe oblicze. Serce mi się kraja, kiedy widzę w telewizji lub internecie reportaże o pedofilach, gwałcicielach, białych torturach...

Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni z coraz częściej pojawiających się postów :).

Kasia

niedziela, 1 grudnia 2013

Straszna Dziewczynka

A oto dla Was... niemy kryminałek!


Zastanawiam się, czy nie zrobić serii (oczywiście serii gifów ;)) o Strasznej Dziewczynce? O.o Co o tym myślicie? Mnie, osobiście, koncept się podoba i chętnie bym go zrealizowała <3

Kasia


Gdyby to było takie proste...

     - Przepraszam, że nie zabiłam cię, kiedy miałam okazję, tylko musiałaś... - wytarła spływający z policzka tusz do rzęs, ale po chwili zaniosła się jeszcze gwałtowniejszym płaczem. - Tylko musiałaś zrobić to.
     Na podłodze leżało ciało martwej dziewczyny z połamanymi nogami. Miała jeszcze otwarte oczy.
     - Po co skakałaś z tego cholernego dachu?! - wrzasnęła na zwłoki. - No po co! Zobacz, co zrobiłaś ze swoim ciałem! Zawsze ci go zazdrościłam, a ty tak po prostu...! - Dziewczyna obeszła dookoła nieżywą przyjaciółkę, wyjmując przy okazji z kieszeni za ciasnego płaszcza buteleczkę wódki. Wychyliła łyk, a resztę wylała na ciało. Wyjęła pudełko zapałek. - Do zobaczenia w innym życiu.
     Trzonek zapłonął. Palce dziewczyny się rozluźniły. Leżące ciało stanęło w płomieniach.
     - Pamiętaj: musimy się kiedyś spotkać. W barze. Najlepiej na jakimś drinku. Ty stawiasz. Liczę na ciebie. - Uśmiechnęła się, odwróciła na pięcie i ospałym krokiem ruszyła przed siebie, za sobą zostawiając ginące w płomieniach ciało.




Gdyby ludzie potrafili w ten sposób załatwiać sprawy. Zrobić, co się miało do zrobienia, a potem mieć to już za sobą, zamiast rozpamiętywać źle podjęte decyzje i popełnione błędy... Gdyby to było tak proste... Wsiąść do pociągu bylejakiego.

Kasia

PS Czy już powoli nadrabiam brak trupów? ;)

sobota, 30 listopada 2013

Królowa Śniegu

Uwaga, uwaga! Ladies and gentlemen! Całkiem nowe opowiadanie! Zapraszam do czytania :3

     Leżała w śniegu. jej włosy pokryte były już szadzią i wyglądały, jakby utkano je z samego śniegu. Oczy miała otwarte, skórę siną. Okryta była białą, ciężko pokrwawioną szatą, ale nie była ranna. Jej palce były tak skostniałe i przez to kruche, że ledwie trzymały się reszty ręki, kiedy medycy badali na miejscu przyczynę zgonu.
     Wtedy właśnie, jeden z ratowników znalazł coś w jej dłoni... 
     Zwinięty kawałek papieru.
     Przyprowadźcie do mnie Ka...
     Ostatnie litera były koślawe i jakby chciało się przeczytać tylko te parę liter, nie dałoby się ich rozszyfrować. To wyglądało, jakby ktoś się śpieszył i na prędce musiał kończyć pisać ostatnie słowo. Jednak z resztą wyrazu te dwie litery tworzyły w końcu spójne, dające się do przeczytania zdanie:
     Przyprowadźcie do mnie Kaja

Ale to było tylko przedstawienie.

     Ekipa ratowników próbowała wziąć ciało do analizy, ale z nieznanego powodu ciała nie dało się podnieść. Zupełnie, jakby im na to nie pozwalało.
     Kiedy lekarze bezsilnie próbowali przenieść zwłoki na nosze, a potem do ambulansu i kostnicy, stało się coś nieprawdopodobnego. Kobieta - nieżyjąca przynajmniej od kilku dni, jak stwierdzili medycy - uśmiechnęła się. Uśmiechnęła się, ale szyderczo, kpiąco. Jakby wyśmiewała ratowników. Uniosła skostniełe palce do najbliżej stojącej przy niej osoby, a potem...
     ... Potem była ciemność.



CIĄG DALSZY NASTĄPI (aaaaaaa, zawsze chciałam to napisać! :D)

***************************************************************

Aaaaaaaaaaaa! I jak Wam się podoba! Bo ja jestem z siebie dumna xd.

Kasia

     

wtorek, 12 listopada 2013

Inforrrmacja #8 - Zzzzzima

Zmieniłam wygląd bloga na nieco "chłodniejszy", tak a propos nadchodzących coraz cłodniejszych dni, kiedy to będzie można siedzieć wieczorami przy kominku z gorącym kakałkiem...




Ale, ale! Zaraz zaraz! Na moim blogu nie będzie TAKIEJ zimy! Szykujcie się na krwawą kryminałkową zimę...

poniedziałek, 7 października 2013

Z głębi serca... (prawie)

W zeszłym miesiącu czytałam po kolei wszystkie posty z bloga naluuzie.blogspot.com, który należy do mojej dobrej koleżanki (tak, o Tobie mówię, Lusiu ;3). I... Napadło mnie na pisanie ckliwych opowiadań xD. W każdym razie, napisałam jedno całkiem niezłe opowiadanko i chciałabym je zadedykować właśnie Luśce :). Bezokazyjnie. Po prostu. Z głębi serca (prawie z głębi serca, jeżeli mam być szczera :3).

     Jestem tu.
     Jestem tu.
     Jesteś tam.
     Jesteś tam.
     Jestem tu i się zastanawiam, czy przypadkiem mi się tylko nie wydaje, że jesteś tam. Może tak naprawdę jesteś tu? Może cię tylko nie widzę? Tylko nie słyszę? Tylko nie czuję Twojego zapachu? Tylko nie czuję Twojego dotyku? Może teraz, kiedy patrzę w gwiazdy, widzę Ciebie? Tylko o tym... nie wiem? Może teraz, kiedy słyszę szept wolności, słyszę Twój głos? Może teraz, kiedy czuję rześki zapach wieczornego powietrza, czuję Twój zapach? Może ten łagodny wiatr głaszczący moją skórę, to tak naprawdę Twoje palce?...
     Budzę się. Rozglądam.
     Za kratkami jedno jest dobre: rojenia. Dlaczego? Bo przynoszą mi Ciebie, chociaż Ciebie już dawno nie ma. Nie wiem, czy dobrze pamiętam, ale chyba dlatego siedzę za kratkami...



Jak Ci się podoba, Lusiu? <3

Nie szczędź krytyki, ale pamiętaj, że to przez CIEBIE to napisałam! ;3

                           *   *   *

A co Wy o tym myślicie, moi Kochani Czytelnicy? Wolicie opowiadania w typie Bieli, czy jak to powyżej? :)

Wiem, wiem, Weroniczko - za mało brutalne. ;3 Postaram się to nadrobić :D


czwartek, 26 września 2013

Inforrrmacja #7 - Prośba o przebaczenie

Ostatnio... No dobra. Nie ostatnio, ale przez ostatnie dwa miesiące straaaasznie zaniedbałam bloga. Było to spowodowane nową szkołą (poszłam do gimnazjum), a poza tym byłam załamana, ponieważ Blogger mi się popsuł. Wyobraźcie sobie, że pisałam obiecaną 5. część Bieli. Pisałam, pisałam i napisałam. A kiedy napisałam i chciałam opublikować... Usunęło się wszystko ;_;. WSZYSTKO! A potem kompletnie padł mi internet. Nie wiem, kiedy go odzyskam. Dlatego napisałam to:

O Internecie mój
autorstwa moi :D

O Internecie mój,
Wróć do mnie, nie zostawiaj!
Co zrobię sama tu,
bez Ciebie? Wracaj!

No dobra, a tak na poważnie: bardzo Was przepraszam, Moi Kochani Czytelnicy! Postaram się od czasu do czasu coś dodać w miarę możliwości. I dziękuję Wam za te wszystkie wyświetlenia.

Nie wiem, czy uda mi się na nowo napisać Biel, ale postaram się stworzyć dla Was coś całkiem nowego. Mam nadzieję, że mi wybaczycie :).


sobota, 3 sierpnia 2013

Inforrrmacja #6 - Ups...

Tak jak w tytule. Niestety, jak widać, przerwa mi się przedłużyła. W końcu są wakacje, więc i komu by się chciało siedzieć przed komputerem? Mnie by się chciało xD. Jednakże wynikła pewna sytuacja i nie mogłam oporządzać bloga. Za to teraz obiecuje, że na blogu, w ramach przeprosin pojawi się:

 jakiś fajny, mroczny obrazek (tak, specjalnie dla WAS narysuję! ^^),

 piąta część "Bieli" + zapowiedź moich dwóch CAŁKIEM NOWYCH opowiadań,
   
 fajna pioseneczka, którą właściwie dodam już dzisiaj :)

I jeszcze raz bardzo przepraszam, gdyż potem będzie jeszcze jedna długa przerwa, bo 5 sierpnia wyjeżdżam na kolonie (dlaczego w górach nie ma zasięgu?! D: ) i nie uda mi się nic dodać. Na razie musicie się zadowolić punktami z powyższej listy ;)





Kasia

PS Aktualizacja z 23.01.2014r.: tak, wiem, zawaliłam większość z powyższej listy ;(

czwartek, 11 lipca 2013

Inforrrmacja #5 - Wyjazd

Drodzy Czytelnicy!
Informuję, iż przez 3 kolejne dni od dzisiaj (tj. 11 lipca 2013) blog nie będzie pielęgnowany, ponieważ wyjeżdżam na małe wakacje ;). Nie, nie rońcie łez! Naprawdę nie trzeba, przecież za kilka dni wracam :D xP. Tak wię, życzę Wam ciekawego i pełnego wrażeń wakacyjnego weekendu! :)

Kasia

Biel - część 4.

     Patrzę na wibrujący na stole kuchennym telefon. Plotkary już się do mnie dobijają. Na szczęście znajduję sobie niezwykle twórcze zajęcie, by nie myśleć o znajomych, mianowicie - upuszczanie na blat widelca. Lubię dźwięk ocierającego się o grube szkło metalu. Podnoszę jakże niebezpieczny sztuciec i powtarzam czynność w nieskończoność. W końcu przestaję, bo martwi mnie bezczynnie sterczenie przy oknie mojego najlepszego przyjaciela. Radek stoi opierając się o blat kuchenny i zgarbiony wbija wzrok w leżące w cieniu ciało mojego taty już chyba z pół godziny. Niezły jest. Cały czas spokojnie oddycha. Nie drga mu nawet jeden mięsięń.
     Radek odwraca się tyłem do okna i spuszcza głowę, nadal podtrzymując się blatu. Naprawdę, spodziewałam się innej reakcji z jego strony. Jestem trochę rozczarowana. Chłopak nagle podnosi głowę i, nie patrząc mi w oczy, mówi:
     - Flawio...
     - Nie nazywaj mnie tak! - warczę. Znaczy się, to miał być tylko warkot, ale chyba krzyknęłam. Nie chyba. Na pewno. Och... Jestem ciut rozdrażniona sytuacją.
     W ogóle po co on tu przylazł? Kazałam mu? Kazałam mu czekać na mnie u siebie około osiemnastej. I co?
     Radek bierze głęboki wdech i mam wrażenie, że zaraz zachłyśnie się powietrzem. Potem słabo maskuje westchnięcie.
     - Basiu. - znów słyszę głębszy wdech i przełykaną głośno ślinę.
     Rozluźniam się na krześle i nagle całe rozdrażnienie ze mnie ulatuje. Jak miło, że chociaż jedna jedyna osoba pamięta moje prośby. Odpowiadam mu łagodnie:
     - Słucham cię.
     Moja próba patrzenia mu w twarz zostaje udaremniona, gdyż on w ułamku sekundy znowu stoi przodem do okna i patrzy na prowizoryczny grób usypany pod młodą wierzbą. Taak, kulturalna rozmowa kolegów - gadaj do pleców. Może ci odpowiedzą.
     On milczy. Przez to tykanie zegara wydaje się głośniejsze i ponownie wytrąca mnie z równowagi. Kolejne nieme sekundy. Chyba zaraz wybuchnę.
     - Po coś tu przylazł? - pytam ostro. Radek nie raczy nawet dać znaku, że mnie w ogóle usłyszał i już kompletnie tracę nad sobą kontrolę. - Miałeś na mnie czekać u siebie w domu, do cholery!
     Odwraca się i mówi łagodnie:
     - Czekałem. - tylko tyle. Jego świdrujący wzrok wbija się w moje oczy tak, że niemal czuję ból. Mam wrażenie, że powieki mi puchną, a oczy się czerwienią. Jak on to robi? Nie zdążam znowu podnieść na Radka głosu, bo on odpowiada na moje niewykrzyczane jeszcze pytanie: - Czy spojrzałaś na zegarek? Czekałem z półtorej godziny. - Gestem dłoni pokazuje mi zegar naścienny, którego tak nie znoszę.
     Zamykam na ułamek sekundy oczy i wzdycham.
     - W takim razie powiedz mi, która jest godzina?
     - Jest za dwadzieścia trzy dziewiąta.
     Niedowierzając szybko kieruję wzrok na zegar. Faktycznie. A ja tak go skrzyczałam! Jestem okropna...
     - Czekałem na ciebie tak długo, że trochę się zaniepokoiłem. Dzwoniłem, nie odbierałaś, więc przyszedłem. - Radek nie patrzy na mnie, tylko na zegar.
     Szybko sięgam po komórkę. Siedem nieodebranych połączeń. Trzy od "koleżanek" i cztery od Radka. Jestem jędzą. Tak na niego "naszczekałam", a on się po prostu martwił. Mój jedyny prawdziwy przyjaciel, a ja... Patrzę na Radka. Podchodzę do niego i mocno przytulam. On jest chyba zaskoczony, bo niepewnie mnie obejmuje.
     - Tak cię przepraszam! - szepczę do niego, ściskając jeszcze mocniej. Potem go puszczam. - Gdybym wiedziała, że ty... Po prostu przepraszam. Nie będę już biadoliła. Musisz mi pomóc.
     Zaciągam go na tył podwórka i pozwalam oswoić się z niecodziennym widokiem zwłok. Obserwuję jego reakcję. 
     Wdech.
     Wydech.
     Mrugnięcie.
     Potarcie dłonią karku.
     Wdech.
     Wydech.
     Westchnięcie.
     Spojrzenie na mnie.
     Radek podchodzi do mnie. Jest ode mnie wyższy prawie o głowę i zawsze mnie to zaskakuje, bo jestem od niego starsza o dwa lata. Ja chodzę do trzeciej gimnazjum, on do drugiej. Tyle, że poszedł rok wcześniej do szkoły.
     Radek wkłada ręce do kieszeni, wzdycha, po czym pyta zaskakująco twardo:
     - Co tu się stało?
     
     Teraz, kiedy słońce zaszło, jest dużo łatwiej kopać taki głęboki dół. Nie plącze się nad głową tyle robactwa. A przede wszystkim mam kogoś do pomocy.



Dzisiaj taki troszkę dłuższy post, bo zdecydowałam, że do końca lipca raczej nic nie dodam, bo nikt (tak myślę) nie będzie miał ochoty wchodzić na bloga. Teraz trzeba korzystać z ładnej pogody, póki jest! :)


Kasia

poniedziałek, 8 lipca 2013

Inforrrmacja #4 - Przedstawiam Zacnego Szkieletorka!

Witajcie! Nową "maskotką" Kryminałków zostaje... Zacny Szkieletorek! Możecie go zobaczyć na moim blogu po prawej stronie, pod listą obserwatorów.

Zacny Szkieletorek
Podstawowe informacje:
Imię: Zacny Szkieletorek
Data "urodzenia": 8 lipca 2013, około godziny 11:38.
Dokładne miejsce urodzenia: program GIMP 2.8 w laptopie na biurku w moim pokoju
Zawód: Ulubieniec Kryminałków :)

Mam nadzieję, że Szkieletorek przypadnie Wam do gustu :)

Kasia

PS Jeszcze jedno: znowu zmieniłam wystrój bloga. Jak mówiłam, ja bardzo szybko się nudzę :). A chociaż ładny, czy poprzednie były lepsze?

czwartek, 4 lipca 2013

Inforrrmacja #3 - 100 wyświetleń

Bardzo wszystkim dziękuję za te wejścia. Mam nadzieję, że dobiję 1000, a potem 10.000! Jestem ogromnie wdzięczna!

Komunikat: niedługo na blogu pojawi się czwarta część Bieli!
Jeszcze raz bardzo Wam dziękuję!

Kasia

sobota, 29 czerwca 2013

Rodzaje zabójstw i morderstw

Hehe... Tak mi się nudzi i postanowiłam (skoro to blog "kryminalistyczny" ;P) wrzucić typy zabójstw.

Rodzaje zabójstw
W naszym, polskim prawie ze względu na zagrożenie wymiarem kary zostały rozróżnione poniższe rodzaje zabójstwa:

Podstawowy typ zabójstwa
Typ podstawowy zabójstwa określa art. 148 § 1 kodeksu karnego: Kto zabija człowieka, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 8, karze 25 lat pozbawienia wolności albo karze dożywotniego pozbawienia wolności.

Kwalifikowane typy zabójstwa
Kwalifikowane typy zabójstwa, często określane "morderstwami", to czyny rozdzielane ze względu na sposób działania sprawcy, związek z popełnieniem innego przestępstwa lub określoną motywację sprawcy albo rozmiar skutków zabójstwa. Typy kwalifikowane zostały wymienione w art. 148 §2 i §3 polskiego kodeksu karnego. Zgodnie z ustawą są to zabójstwa:
  • ze szczególnym okrucieństwem,
  • w związku z wzięciem zakładnika, zgwałceniem albo rozbojem,
  • w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie,
  • z użyciem materiałów wybuchowych,
  • dokonane jednym czynem na więcej niż jednej osobie,
  • dokonane na funkcjonariuszu publicznym podczas lub w związku z pełnieniem przez funkcjonariusza obowiązków służbowych związanych z ochroną bezpieczeństwa ludzi lub ochroną bezpieczeństwa albo porządku publicznego.
Zaostrzonej karze za typ kwalifikowany podlega również sprawca, który był wcześniej prawomocnie skazany za zabójstwo (art. 148 §3 KK). 

Uprzywilejowane typy zabójstwa

  • zabójstwo w afekcie (w stanie silnego wzburzenia usprawiedliwionego okolicznościami) – zagrożone karą pozbawienia wolności na czas od roku do 10 lat (art. 148 § 4 k.k.).
  • dzieciobójstwo – zagrożone karą pozbawienia wolności na czas od 3 miesięcy do lat 5 (art. 149 k.k.)
  • zabójstwo na żądanie i pod wpływem współczucia – zagrożona karą pozbawienia wolności na czas od 3 miesięcy do lat 5 w wyjątkowych przypadkach sąd może odstąpić od wymierzenia kary (art. 150 k.k.).

Mam nadzieję, że Was to zainteresowało :). Informacje zostały zaczerpnięte z Wikipedia.org xP

piątek, 28 czerwca 2013

Inforrrmacja #2 - Nowa szata graficzna!

Podoba Wam się nowy wystrój bloga? Z góry uprzedzam, że dość często będzie się zmieniał, bo, niestety, ja się bardzo szybko wszystkim nudzę ;).

A w ogóle to w końcu można odetchnąć, bo rok szkolny już za nami!


czwartek, 27 czerwca 2013

Biel - część 3.

     Na dworze jest zdecydowanie za gorąco. A ja już od dwóch godzin kopię dół z tyłu domu. Ten będzie dla mamy. Zamierzam "zrobić z niej" nową grządkę z kwiatami. Tak się tylko zastanawiam, czy posadzić tulipany? Tak, nadadzą się. Mama je lubiła. Piję łyk wody z butelki, którą wcześniej postawiłam w cieniu. Jaka miła, chłodna... Nie wiem. Ten mój zaimprowizowany grób chyba nie jest jeszcze dość głęboki. Dość głęboki? Dość głęboki?! Płytki to za dużo powiedziane! Prace ogrodowe nigdy nie idą mi tak dobrze, jakbym sobie tego życzyła. Nigdy. Kiedy hodowałam w swoim pokoju kaktusa w doniczce, to po tygodniu całkiem usechł!
     Nie, nie, nie. Myśl pozytywnie. Teraz, kiedy już pochowam mamę, dostarczę tulipanom naturalny nawóz. Będą pięknie rosły. O ile nie zapomnę podlewać ich w ten skwar. Dość, już nie fantazjuję. Mam, co robić.
     Patrzę na zegarek. Niedawno skończyło się rozpoczęcie roku szkolnego. Koleżanki zaczną do mnie wydzwaniać. Tak, z ciekawości. Nie mam prawdziwych przyjaciółek. No, może jedną, ale miałam. Czas przeszły. Na początku wakacji, kiedy wyjechała za granicę, utonęła w Morzu Śródziemnym. Przebolałam to. 
     Ona naprawdę by się przejęła, a nie, tak jak te plotkary, szukała byle informacji, żeby zrobić sensację! Ciekawskie zołzy. A ciekawość to, jak wiadomo, pierwszy stopień do piekła.
     Chcę iść do domu po kostki lodu do picia. Staję przed wejściem, jak wryta. Zostawianie całkiem jeszcze świeżych zwłok na takim słońcu nie jest dobrym pomysłem. Odór wydzielany przez dwa trupy przed domem jest tak niemiłosierny, że ledwie udaje mi się powstrzymać odruch wymiotny. To... chyba już gnije. 
     Z wielkim wysiłkiem zaciągam zwłoki do cienia. Robactwa się roi tyle, że chyba życia by mi nie starczyło na policzenie tych wszystkich owadów! Bleee...
     Naprawdę nie wiem, co mam teraz robić. Panikuję. Biegnę do kuchni, leję wody z kranu do wiadra i wracam do zwłok. Nie mam pojęcia, czy to coś da ani czemu w ogóle miałoby cokolwiek dać, ale oblewam ciała wodą. Spora część robactwa ucieka, co uznaję za połowę sukcesu. Nie wiem, co mnie przeraża bardziej: paskudne owady, czy smród gnijącego mięsa. Jedno i drugie jest tak odrażające, że mam ochotę leżeć w dole na tyłach podwórka zamiast mamy. Niech tak, jak dawniej ugania się z packą za muchami, a ja w tym czasie poleżę sobie w przyjemnej, chłodnej ziemi... Ale nie ma sensu teraz, kiedy tak się naharowałam, odkopywać jej ciała. Teraz powinnam zająć się tatusinym grobem.

     Uffffff... To naprawdę dłuuuuuuuuga droga! Ale szczęśliwie zakańczam ją wbijając łopatę głęboko w ziemię. Teraz trzeba przenieść tatę do "grobu". Łapię go za nogi i z trudem ciągnę do dziury w ziemi, kiedy nagle słyszę za sobą szept:

     - Słodki Jezu...
     Odwracam się i widzę, stojącego kilka metrów ode mnie, Radka wbijającego przerażony wzrok w ciało, które właśnie ciągnę po ziemi. 
   

wtorek, 25 czerwca 2013

Kryminały Agathy Christie

Witajcie, Kochani!
Pewnie możecie się domyślić, że UWIELBIAM kryminały :). Macie swoich ulubionych autorów lub ukochaną serię detektywistyczną? Z pisarzy kryminałów moją ulubioną jest Agatha Christie. Wszystkie jej książki zapewniają niepowtarzalną atmosferę, klimat sprawiający, że zamiast lekkiego ukłucia strachu w żołądku, czujesz całe legiony mrówek na ciele, a wszystkie wnętrzności wywracają Ci się na lewą stronę :). Przynajmniej takie były moje odczucia podczas czytania I nie było już nikogo Agathy Christie. Książka do samego końca trzymała mnie w niepewności i oczekiwaniu. Rozwiązania zagadki kompletnie się nie spodziewałam. Agatha Christie jest autorką, której książki mogę z czystym sumieniem polecić. Czytaliście inne kryminały wymienionej wyżej przeze mnie pisarki?


W książce I nie było już nikogo zauroczył mnie wierszyk, który każdy z "żołnierzyków" znalazł w swojej sypialni:

Raz dziesięciu żołnierzyków 
Pyszny obiad zajadało.
Nagle jeden się zakrztusił - 
I dziewięciu pozostało.

Tych dziewięciu żołnierzyków
Tak wieczorem balowało,
Że aż rano jeden zaspał - 
Ośmiu tylko pozostało.

Ośmiu dziarskich żołnierzyków
Po Devonie wędrowało.
Jeden zostać chciał na zawsze... 
No i właśnie tak się stało.

Siedmiu żołnierzyków zimą 
Do kominka drwa rąbało.
Jeden zaciął się siekierą - 
Sześciu tylko pozostało.

Sześciu wkrótce znęcił miodek. 
Gdy go z ula podbierali,
Pszczoła ukuła jednego - 
I tylko w piątkę zostali.

Pięciu sprytnych żołnierzyków 
W prawie robić chce karierę.
Jeden już przymierzył togę - 
I zostało tylko czterech.

Czterech dzielnych żołnierzyków 
Raz po morzu żeglowało.
Gdy wychynął śledź czerwony, 
Zjadł jednego - trzech zostało.

Trójka miłych żołnierzyków 
Zoo sobie raz zwiedzała.
Gdy jednego ścisnął niedźwiedź, 
Dwójka tylko pozostała.

Dwóch się w słonku wygrzewało 
Pod błękitnym czystym niebem,
Ale słońce tak przypiekło, 
Że pozostał tylko jeden.

A ten jeden, ten ostatni, 
Tak się przejął dolą srogą,
Że aż z żalu się powiesił 
I nie było już nikogo.

Skomentuję to jednym słowem: UWIELBIAM!

Buziaki!
Kasia



poniedziałek, 24 czerwca 2013

Biel - część 2.

     Siedzę tu, w kuchni, już chyba parę godzin. Niebo jest teraz ciemnogranatowe i tylko wątłe światło księżyca sączy się przez okno. Wpatruję się w sierp wiszący między drobnymi gwiazdami. Są takie piękne... Takie delikatne, takie... Dziewicze, nieposkromione, nieujarzmione... Wiem. Wszystko to synonimy, ale jak pięknie brzmi każdy z nich!
     Z błogiego nastroju wyrywa mnie nasilający się odór. Patrzę na ciała. To obrzydliwe. Teraz naprawdę idę się pakować.
     Znowu brodzę przez korytarz. Na schodach zdejmuję skarpety i rzucam je do szkarłatnej kałuży. Wchodzę na piętro. Przekraczam próg swojego pokoju, dokładnie zamykając za sobą drzwi, żeby nie przedostał się tu smród.
     Chyba muszę się spakować do wielkiego biwakowego plecaka. Mam do zabrania wszystkie swoje ubrania (których, uwierzcie, nie ma mało), kosmetyki, różne inne przydatne rzeczy, takie jak latarka, no i, oczywiście, wszystkie oszczędności - moje i rodziców.

     Patrzę na zegar na ścianie. Właśnie mija 90 minut. Jestem już prawie całkiem spakowana - zostały tylko do znalezienia pieniądze. Ale to potem. Dopóki nie będę naprawdę zmuszona do opuszczenia domu, zostanę. Teraz jestem chociaż gotowa, żeby w razie nagłego wypadku się stąd wynieść.
     Rozsądnie byłoby upozorować swoją śmierć. Jak informacja, że moi rodzice nie żyją ujrzy światło dzienne, to będą mnie szukali. Więc mam dwie opcje do wyboru: pierwsza - udawanie własnej śmierci. Bardzo kusząca, ale i niebezpieczna możliwość. Jakby rozpatrzeć wszystkie za i przeciw, to... sama nie wiem. Musiałabym się cały czas ukrywać. Druga opcja - mogę rozgłosić, że wyjeżdżam z rodzicami na stałe za granicę, posprzątać i pozbyć się ciał. To mi chyba bardziej odpowiada. Bezpieczniej jest, jeśli ktoś cię zauważy, powiedzieć, że się wcześniej wróciło z podróży, niż "część, stary, no wiesz, wróciłam z Hadesu, cieszysz się?". Więc chyba już się wezmę za sprzątanie. Jutro rozpoczyna się rok szkolny. Dobrze by było do tego czasu zniknąć z powierzchni ziemi.
     A przynajmniej wynieść się do innego miasta.

     Pojęcia nie mam jak udaje mi się tego dokonać, ale przed 9:00 rano cały dom jest znowu śnieżnobiały. W przeciwieństwie do stanu w jakim teraz ja się znajduję. Cała we krwi. Skrzepniętej, purpurowej, obrzydliwej krwi moich rodziców i ich oprawców.
     Rodziców jako tako pochowam w ogródku. A co z tymi debilnymi płatnymi mordercami? Nie wiem. Zawsze cieszyłam się, że jestem jedynaczką, ale w tej chwili naprawdę potrzebuję starszego brata. 
     Teraz ciała leżą przed domem. Wyniosłam je, żeby posprzątać dom. Dzięki Bogu, że mieszkamy (no, właściwie, to już nie "mieszkamy", tylko "mieszkam") na takim zadupiu, że nawet ptaki tu nie latają. Mogę spokojnie się jeszcze zastanowić nad wszystkim. Mam dużo czasu. Podejrzewam, że skombinuję jakieś wory i wrzucę tych dwóch złych gości do jakiegoś rowu w lesie. Oczywiście nie sama, tylko z pomocą. Już dzwonię do Radka, żeby spodziewał się mnie po południu.
     A teraz muszę znaleźć jakąś porządną łopatę. Przyda się.

Biel - część 1.

      Siedzę przy stole kuchennym. Nudzi mi się. Nagle wszystko zaczyna mnie denerwować: stukający zegar z wahadłem, który doprowadza mnie do szału, zmieniając położenie dużej wskazówki, dokładnie co minutę. Nie mogę znieść odoru krzepnącej krwi i upierdliwych much brzęczących bez przerwy nad upapranymi szkarłatną mazią głowami moich rodziców. Stuk-puk... Bzzz... Stuk-puk... Bzzz... Stuk... Nie mogę!
     Wstaję z krzesła i idę w stronę schodów prowadzących na piętro. Po drodze kopię z niesmakiem zmasakrowane ciała, żeby utorować sobie drogę na korytarz. Odór jest naprawdę nieznośny! Próbuję go znosić już od kilku dni, ale (sądząc po wielu siniakach i złamaniach, których przybyło w tym czasie na zwłokach z mojej winy) nie idzie mi to najlepiej. A kiedy rozpocznie się proces gnicia... Chyba JUŻ zacznę się pakować. Tak na wszelki wypadek...
     Idę korytarzem do swojego pokoju. Każdemu mojemu krokowi towarzyszy seria następujących odgłosów: plask! plusk! plum! Dokładnie w takiej kolejności.
     W końcu udaje mi się przedrzeć przez zalaną krwią podłogę i docieram bezpiecznie do klatki schodowej. No... Prawie bezpiecznie, bo ucierpiały moje ukochane kapcie z białymi pomponami. Choroba, a tak je lubiłam!
     Wchodzę do mojego nieskazitelnie czystego, białego pokoju. I nagle mnie coś trafia: parę dni temu cały dom był tej barwy. Teraz parter jest czerwony. Właściwie tylko mój pokój pozostał w stanie dawnej świetności.
     Ja piórkuję! Zaraz coś rozwalę! Już tutaj czuć te trupy! Tyle czasu już jestem z tymi czterema nieboszczykami, że niemal potrafię rozróżniać, który fetor jest czyj... A jeden cuchnie gorzej od drugiego! Nie, nie... Nie wyrabiam...
     Nagle mój wzrok napotyka podłogę i niemal mdleję. Przed wejściem do pokoju nie zdjęłam kapci i całe moje piękne, białe płytki są we krwi. MOJE PIĘKNE BIAŁE PŁYTKI!
     Lecę (ale nie dosłownie) do łazienki po mopa.
     Jestem głupia. Znowu zapomniałam pozbyć się Pomponików! Niesiona złością wrzucam puchate kapcie do wanny.

     Ufff... Łazienka i moje płyteczki znów wyglądają tak, jak należy.
     Jestem głodna. Tym razem pamiętam, żeby włożyć na stopy jakieś stare skarpetki, takie, których nie będzie potem szkoda. Schodzę na dół. Minutkę brodzę w bajorku, które powstało w korytarzu. W kuchni, na szczęście, nie ma aż tak dużo brązowej cieczy, a przynajmniej jest jest jej na tyle mało, żebym nie brzydziła się tam spokojnie zjeść kolacji. Patrzę przez okno. Ostatnie wakacyjne słońce właśnie zachodzi. (Teraz już) prawie białe ściany płoną niezwykłą mieszaniną ognia, złota i różu. Chyba rozumiem, dlaczego rodzice pomalowali cały dom na biało.
     Sącząc pomału herbatę z misiowego kubka z S.A.G.I., patrzę na leżące bezwładnie ciała rodziców.
     - Jednak macie gust.
     Gryzę łąpczywie kanapkę, dalej obserwując zwłoki. Zatrzymuję wzrok na mamie. Nawet ze zmiażdżoną głową jest piękna. Jej naturalne miodowe blond włosy wydają się emanować własnym światłem w blasku ostatnich promieni wieczornego słońca. Dobrze, że nie mam włosów po tobie, bo pewnie leżałabym tu teraz z wami, myślę. I dobrze, że tata był kiedyś na tyle roztrzepany, żeby zostawić mi na widoku kartkę z zapisanym szyfrem do sejfu z pistoletem.

niedziela, 23 czerwca 2013

Inforrrmacja #1 - Na dobry początek

Witajcie, Kochani!
Cześć jestem Kasia :). Być może znacie mnie z innego bloga - Don't Care, którego prowadzę z moimi przyjaciółkami. 
Teraz zakładam nowego bloga: Kryminały i kryminałki. Sama nazwa wskazuje, co będę pisała. Otóż, chciałabym poświęcić tego bloga na opowiadania grozy (będą mojego autorstwa, więc nie zabraknie humoru, oczywiście :D). Na dobry początek wrzucam 1. część opowiadania, które już opublikowałam na Don't Care. Mam nadzieję, że ten blog odniesie sukces i będę miała wiernych czytelników!

Miłego czytania!

Buziaki!