czwartek, 26 grudnia 2013

Biel - część 5.

     Co prawda, wykopałam już wcześniej dość głęboki dół, ale im głębszy, tym lepszy. Tak więc, kopiemy już z Radkiem dobrą godzinę. Rów ma już półtora metra. Mówię, że już wystarczy, ale mój kochany mądrala twierdzi, że: "Im głębszy, tym lepszy". Właściwie, to COKOLWIEK bym powiedziała, on zawsze odpowiada "Im głębszy, tym lepszy". Nie mam bladego pojęcia, czy chce mnie tym zirytować, czy też najzwyczajniej w świecie mnie nie słucha i ma gdzieś, co ja mówię.
     A im bardziej przekonana jestem, że chodzi o tę drugą możliwość, mój nastrój upodabnia się do tego wspomnianego w opcji numer 1. Ciężko jest mi opanować irytację, ale w końcu się hamuję.
     Rzucam łopatę na ziemię. Radek, słysząc jak upada z łoskotem, przestaje kopać i patrzy na mnie pytającym wzrokiem. W ten oto sposób zostaję ponownie wytrącona z równowagi. Odezwać się - nie odezwie, ale jak przestałam kopać, to się przejmuje, że robota zwalona na niego!
     Stwierdzam, że jestem głupia i niewdzięczna, słysząc jego zatroskany głos:
     - Zmęczona jesteś? Może odpocznij, bo trochę tu jeszcze zostało... - Radek zagląda do dołu. - W nocy jest dużo chłodniej niż w dzień. Może pójdziesz do domu i napijesz się czegoś ciepłego?
     - Chodź ze mną, zaparzę herbatę. - Patrzy na mnie tak zdziwiony, aż chce mi się śmiać. I faktycznie, wybucham śmiechem. - Chyba nie myślisz, że ja sobie pójdę, a ty będziesz harował za mnie?
     Radek się uśmiecha (co za niebywałe zjawisko! - nie widziałam go od zakończenia roku szkolnego), rzuca swoją łopatę obok mojej i biegnie za mną do domu.

     Woda już się zagotowała i właśnie parzę herbatę. Torebka musi leżeć we wrzątku dokładnie sześćdziesiąt dwie sekundy, następnie trzeba wsypać do kubka pół łyżeczki cukru, odczekać trzynaście sekund i zamieszać trzydzieści siedem razy. Matka chyba by się przewróciła w grobie, gdybym wykonała jakąś czynność nie w tej kolejności lub gdybym pomyliła liczby! Radek gapi się na mnie z krzesła, jakbym odprawiała jakiś mroczny rytuał.
     - Co? - pytam się go, a on patrzy na mnie, potem na nasze kubki z herbatą. - Ach, o to ci chodzi! - Dla mnie te wszystkie procedury są zupełnie naturalne. Dopiero widząc wyraz twarzy Radka zdaję sobie sprawę jak to komicznie musi wyglądać (zwłaszcza, że sekundy liczę na głos, żeby się nie pomylić).
     Herbata wypita, ale wciąż siedzimy z ciepłymi kubkami w dłoniach. Patrzymy na siebie. Często to robimy po prostu z nudów.
     - Przecież to nie ma znaczenia, ile razy zamieszam herbatę albo czy to zrobię łyżeczką srebrną czy metalową... - mówi do mnie z wyrzutem i takim zawodem w głosie, jakby jego świat runął. Powstrzymuję śmiech.
     - Mama by się dała zabić za złotą łyżeczkę do herbaty. - Mija chwila zanim pojmuję własną aluzję i zaczynam się śmiać.
     - Kurde, ty jesteś z jakiejś czarnoksięskiej rodziny! Może jeszcze mi powiesz, że latasz na miotle i składasz ludzi w ofierze?
     - Nie umiem latać debilu, ale to drugie stanowczo tak.
     Obydwoje wybuchamy śmiechem. Radek przestaje wcześniej ode mnie, wstaje od stołu i podchodzi do okna. Jego twarz odbija się w szybie i widzę, że patrzy na zwłoki dwóch obcych mężczyzn leżących między domem, a lasem. Ja też wstaję. Wychodzę z pokoju pod pretekstem potrzeby skorzystania z łazienki. Chowam się obok wejścia do kuchni. Radek wzdycha i podchodzi do stołu tak, że mnie nie zauważa. Odsuwa sobie krzesło i chce usiąść. Podchodzę szybko i odsuwam mu krzesło. KABUM! I leży Radeczek zszokowany i bezradny na podłodze.
     Duszę się ze śmiechu. Nie... Nie mogę. Zaraz mi chyba przepona pęknie! Padam na ziemię obok niego (po drodze słyszę "Ty małpo!") i obydwoje tarzamy się ze śmiechu po (na szczęście, już czystej) podłodze.

     Siedzę na kolanach Radkowi, całujemy się. Po prostu płonę. Cała płonę. Rzucam go na kanapę i...

     Boże słodki! Jakim cudem coś takiego mi się przyśniło?! Pffff... Idę na odwyk. Mamusina herbata zawsze miała jakieś skutki uboczne. Rany, co za koszamr... ze niby ja i Ra... Nie, nie...
     Zaraz, skąd się wzięłam w swoim pokoju? Pamiętam tylko, że potem poszliśmy dalej kopać ten prowizoryczny grób... Schodzę na dół po schodach. Zapach zgnilizny już prawie całkiem się ulotnił, ale wciąż zajeżdża trupem. Zapalam lampę w przedpokoju. Snop jej światła oświetla częściowo salon. Coś się tam rusza. Podskakuję lekko z zaskoczenia i strachu. Pfffff... Nie. To Radek śpi na kanapie. TEJ kanapie. Jezu, muszę wyprzeć ten sen z podświadomości.

************

Wszyscy razem hip, hip, hurra! dla mnie! W końcu napisałam 5. część Bieli - tak długo i (mam nadzieję) cierpliwie wyczekiwaną. Jak możecie zauważyć, do naszej historii doszedł nowy wątek. Lecz tylko ja wiem, czy ten wątki przetrwa, czy przepadnie. Jeden mówi "coś się święci", ja mówię "żebyś się nie zdziwił" :D.
Jestem bardzo zadowolona z tej serii. Jakby tak spojrzeć na nią nie pod kątem "opowiadania na bloga", to mógłby być ciekawy materiał na książkę, nie sądzicie?

Kachna

   
   

2 komentarze: